piątek, 25 marca 2011

Drugi rozdział.

"Bo to co dla mnie miało sens, odeszło razem z Tobą"



  Przez moment panowała cisza, a zaraz potem podniósł się gwar. Brzmiało to tak, jakby do sali wleciał rój trzmieli. Każdy podniesionym szeptem zwracał się z pytaniem do najbliższego sąsiada, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej, a jednocześnie nie uronić słówka z zapowiadającego się skandalu.
  Pierwszy odezwał się Jean-Louis. 
  - Kim pan jest? - zapytał podejrzliwie. - Nie znam pana.
  - Nazywam się Milo Caine. Jestem Anglikiem. 
  - Znacie się? Czy to, co mówi, jest prawdą?
  Malarz odwrócił się do Angèlique. Anglik też utkwił w niej wzrok, jakby próbował wejrzeć w jej duszę. Parsknęła z rozbawieniem.
  - Ależ skąd. W życiu go nie widziałam. To chyba wariat, a z całą pewnością wszedł bez karty wstępu. Czemu go po prostu nie wyprosisz? - Wzięła narzeczonego za pod rękę i uśmiechnęła się do niego. - Wszyscy czekają, pokrój tort.
  - Oczywiście, oczywiście. - Odwórcił się tyłem do człowieka, który przedstawił się jako Milo Caine, i wbił nóż w paradne ciasto. Najbliższe otoczenie zareagowało wesołymi oklaskami, ale atmosfera jakby opadła. Goście czuli się lekko zawiedzenie - skandalu nie było.
  Po odkrojeniu pierwszego kawałka Jena-Louis zanurzył palce w dekoracji z lodów i filuternie podsunął go Angèlique do ust. Roześmiała się i patrząc mu zalotnie w oczy, zaczęła zlizywać lody.
  - Może powinien pan obejrzeć to.
  Znowu ten Anglik. Jean-Louis ze złością odwrócił się, by przywołać obsługę. Chciał się go jak najszybciej pozbyć, lecz nagle wstrzymał się na widok wyciągniętej w jego stronę fotografii. Było to czarno-białe powiększenie zdjęcia,wykonanego być może w atelier, przedstawiającego dwoje ludzi, kobietę i mężczyznę. Mężczyzna obejmował kobietę w talii, spoglądając na nią z wyrazem zaborczej dumy, ona natomiast patrzyła w stronę kamery. Uśmiechała się, ale bez szczególnej radości, jakby pokrywając nią podenerowanie. Mężczyzną tym było Milo Caine, a kobietą niezaprzeczalnie... Angèlique.
  - I jeszcze to...
  Nim oboje zdążyli zareagować, Caine pokazał im wycinek z gazety, również z fotografią. Ponieważ Jean-Louis po niego nie sięgnął, Caine wypuścił wycinek z ręki, który spadł na tort. Potem zaczął wyjmować z kieszeni mniejsze zdjęcia, tym razem zwykłe, kolorowe; na wszystkich był on i Angèlique. Było ich tak dużo, że rzucane po kolei pokryły całą słodką paletę.
  W porywie gniewu Jean-Louis podniósł nóż i przebił nim biało-czarną fotografię. Nóż zagłębił się w cieście i zadrżał.
  - Co to jest?! - Malarz spojrzał na Angèlique.
  - Może przeszlibyśmy gdzieś w ustronniejsze miejsce, żeby to wyjaśnić - zasugerował szybko Caine, uprzedzając jej odpowiedź.
  Jean-Louis rozłożył szeroko ręce i nagle zrobił się bardzo fracuski.
  - Jak pan śmie -odezwał się niskim, wzgardliwym tonem - przychodzić i mówić takiej rzeczy w takiej chwili? Uważa pan, że w ogóle ma dla mnie znaczenie fakt, że się kiedyś znaliście? Angèlique jest...
  - Nie jest. - Głos Caine'a, zimny i ostry, przeciął jego gniewną tyradę i momentalnie go uciszył. - Nie jest żadną Angèlique Castet ani nawet w pełni Francuzką. Jej matka jest Angielką, a ona sama naprawdę nazywa się Paige Chandos. 
  Obaj mężczyźni patrzyli na nią, lecz nie była tego świadoma. Ze zdumieniem wpatrywała się w zdjęcia. Powoli sięgnęła po jedno z nich, żeby przyjrzeć mu się z bliska. Musiało być zrobione jakiś czas temu, ponieważ jej twarz miała na nim młodzieńczy, niewinny wyraz.Zrobiono je zapewne na eleganckim przyjęcium o czym świadczyć mogła koronkowa wieczorowa suknia, w jaką była ubrana. Obok niej stał, nie dotykając jej, Milo Caine w ciemnym wieczorowym garnituże. Uśmiechał się, podczas gdy ona sama wydawała się znowu nieco spięta.
  Nagle wypuściła fotografię z rąk, jakby ją parzyła, i przytuliła się do Jeana-Louisa.
  - Nie rozumiem... - powiedziała z rozpaczą w głosie. - Skąd te zdjęcia? Nie znam tego człowieka.
  - Ależ... - spojrzał na nią z niedowierzaniem i zaskoczeniem. - Musisz go znać.
  Podniosła ku niemu napiętą twarz.
  - Nie, mówię przecież. To jakiś trik. Spraw, żeby sobie poszedł. Spław go.
  Jean-Louis odwrócił się. Czując w sobie przypływ rycerskich uczuć, gotował się do wojny. Anglik jednak wyprostował się i natężył. Był wyższy, miał szerokie bary, a w oczach wyraz, który każdemu kazałby się mocno zastanowić. Nagle malarz przypomniał sobie, że wśród gości jest kilku dziennikarzy a także zamożne, wpływowe osoby, których znajomość mogła się okazać niezbędna w jego dalszej karierze. Karczemna scena w publicznym miejscu byłaby dla niego bardzo niekorzystna, zwłaszcza gdyby w tym, co mówił Caine, była szczypta prawdy, i gdyby przegrał, wychodząc na durnia.
  - Czy możemy porozmawiać na osobności? - zasugerował ponownie Caine. - Powiedzmy w biurze restauracji? O, tam... - pokazał ręką i najbliżej stojący, dusząc się z ciekawości, rozstąpili się, by mogli przejść.
  Machnąwszy ze złością, Jean-Louis wziął Angèlique za rękę i ruszył przed siebie. Anglik pozbierał zdjęcia i poszedł za nimi.
  Kierownik restauracji zaczął protestować, lecz gdy zobaczył, jacy są zdenerwowani, wzruszył ramionami i zostawił ich samych. Nie zamknął jednak dobrze drzwi za sobą, co widząc Caine uśmiechnął się leciutko, domknął je i na moment oparł się o nie.
  - Co to ma być? - Jean_louis ze złością podniósł głos. - O co panu chodzi?
  Caine wyprostował się i wsunął ręce do kieszeni. - Chcę - powiedział, patrząc ponuro na Angèlique - żeby Paige przyznała, że byliśmy zaręczeni. I proszę o wyjaśnienie. Chcę zwyczajnie wiedzieć, dlaczego zniknęła. Skąd jej przyszło do głowy odsunąć się od rodziny, przyjaciół... i ode mnie. - Nie podniósł głosu, ale po raz pierwszy był on podszyty emocją. Angèlique miała świadomość, że za twardą, chłodną maską, jaką przybrał, kryje się prawdziwe piekło.
  - Pan jest w błędzie - powiedziała stanowczo. - My się nie znamy. Myli mnie pan z kimś bardzo do mnie podobnym.
  - Nikt, kto obejrzy te zdjęcia, nie będzie miał najmniejszych wątpliwości, że to ty.
  - Nie prawda! Tamta dziewczyna jest młoda, dużo młodsza ode mnie. 
  -Robiono je jakis czas temu, zanim uciekłaś. Dlaczego? Dlaczego odeszłaś? 
  Podszedł do niej bliżej. Widziała, że wsunięte do kieszeni ręce zaciskają się w pięści. Przestraszona wyrazem jego oczu cofnęła się.
  - Powtarzam panu, jest pan w błędzie. Nazywam się Angèlique Castet i jestem Francuzką. Proszę zapytać się Jean-Louisa, on panu powie.
  Jej narzeczonego mogłoby jednak równie dobrze nie być z nimi, gdyż Caine najzupełniej go ignorował. Wyciągnął rękę i chwycił ją za ramię. 
  - Nietrudno to udowodnić, tak i inaczej.
  - W jaki sposób? - wtrącił ostro Jena-Louis.
  - Paige Chandos ma znak szczególny - okrągłą bliznę po upadku z roweru w dzieciństwie - na lewym ramieniu, o tu... - Błyskawicznym ruchem przyciągnął ją do siebie i ściągnął rękaw sukienki.
  Angèlique krzyknęła przerażona i Jean-Louis spontanicznie rzucił się odciągać Caine'a, lecz nagle obaj popatrzyli na jej ramię. Anglik pierwszy odzyskał równowagę. Zaśmiał się ochryple.
  - No, no, ale sprytne. - Przenikliwym spojrzeniem poszukał jej oczu. - Biedronka. Śliczna, okrąglutka biedroneczka. Ciekawe, kiedy sobie zrobiłaś ten tatuaż.?
  W odpowiedzi wyręczył ją Jean-Louis.
  - Zawszę go miała. Od kiedy się znamy.
  - To znaczy jak długo? 
  - Kilka miesięcy.
  -Paige Chandos zniknęła ponad roku temu.
  Angèlique oswobodziła rękę i wciągnęła rękaw.
  - Nie jestem kobietą, którą pan znał - powiedziała niecierpliwie. - Trzeba być wariatem, żeby coś takiego wymyślić. Powtarzam: nie znam pana i nigdy w życiu się nie spotkaliśmy. Czemu po prostu pan sobie nie pójdzie, nie zostawi nas w spokoju?
  - Nie jesteś zatem Paige Chandos, tak?
  - Ile razy mam to jeszcze powtórzyć? Mówiłam już, kim jestem.
  - W takim razie nie będziesz zapewne przeciwna temu, żebyśmy sprawdzili odciski palców.
  - Moje?!
  - A czyjeż by? Ich nie można pomylić ani... sfałszować. Zanim zdążyła się odezwać, rozległo się pukanie i do gabinetu wszedł właściciel galerii.
  - Panie Lenèe - powiedział zniecierpliwionym tonem - szuka pana pewna amerykańska milionerka. Jest zdecydowana zamówić u pana portret. Stawia jednak warunek, że musiałby ją pan malować już, przed jej powrotem do Stanów.
  - Mon Dieu! - Zdenerwowany malarz potarł czoło. - Że też właśnie dziś musimy rozstrzygać taki problem. - Odwrócił się szybko do Angèlique. - Załatw to. Nie obchodzi mnie, czy w przeszłości znałaś go, czy nie. Po prostu ustalcie, co i jak.
  Ruszył w stronę drzwi, lecz chwuciła go za rękę.
  - Poczekaj! Nie zostawiaj mnie samej.
  Wyrwał się zniecierpliwiony.
  - Za drzwiami są ponad dwie setki ludzi. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, po prostu krzycz.
  - Nie. Idę z tobą.
  Nie udało się jej jednak wyjść, gdyż Caine zamknął jej rękę w uśckisku silnym jak okowy.
  - Nic z tego. Jesteś mi dłużna sporo wyjaśnień.
  Domknął drzwi, oparł się o nie i dopiero wtedy puścił ją. Angèlique roztarła nadgarstek.
  - Co to za zabawa? - rzuciła niepewnie.
  Caine poruszył brwiami.
  - Skoro już, Paige, jesteśmy sami, chciałbym cię zapytać o to samo.
  - Nie nazywaj mnie tak. To nie jest moje imię.
  W przypływie gniewu szybko zbliżył się do niej.
  - Skończy z tym! Doskonale wiesz, kim jesteś i, do diabła, wiesz również dobrze, że obiecałaś wyjść za mnie... Czemu tak postąpiłaś? No, dlaczego? - Podniosła ręce do głowy, żeby nie słyszeć pytań, ale złapał ją za nadgarski i oderwał dłonie od uszu. - Zdajesz sobie sprawę, jakiego zamętu narobiłaś? Jak można tak zniknąć bez słowa i to na tydzień przed ślubem! Szukaliśmy cię po całym kraju, ale znaleźliśmy jedynie samochód, pusty.  Myślałem, że coś ci...
  - Przestań.! Nie krzycz tak głośno, bo rozboli mnie głowa. Zawsze mnie boli, kiedy ktoś na mnie pokrzykuje.
  Puścił jej ręce, więc znowu podniosła je do skroni. Z zamkniętymi oczami oparła się o ścianę.
  - Coś ci jest? - zapytał wstrzemięźliwie - Chcesz może wody? 
  - Nie, nie, dziękuję. Zaraz mi przejdzie, muszę tylko mieć spokój.
  Patrzył na nią badawczo.
  - Często miewasz bóle głowy?
  - Teraz już nie. Tylko czasami w nocu... - Urwała uświadamiając sobie, że się zwierza. - Nie ma o czym mówić. Ot, złe sny.
  - A co ci się śni? - Pochylił się nad nią.
  - Pytasz o czym śnię? - Spojrzała na niego i parsknąła ironicznie. - Ty chyba jesteś wariatem, Angliku.
  - Ja? Możliwe. - Nagle przeszedł na angielski. - Mam przy sobie twój paszport. Chcesz go zobaczyć?
  Na sekundę ich spojrzenia spotkały się, po czym Angèlique błyskawicznie odwróciła wzrok.
  - Nie rozumiem.
  - Rozumiesz, rozumiesz... - Wyjął z kieszeni paszport w czerwonej okładce, otworzył go i pokazał zdjęcie. - Robione kilka tygodni przed twoim zniknięciem. Było ci potrzebne, ponieważ planowaliśmy wyjazd do Ameryki na nasz miodowy miesiąc.
  Przez cały czas mówił po angielsku, lecz nie reagowała, dopóki nie podał jej paszportu. Powoli wzięła go i spojrzała na zdjęcie. Na twarzy sfotografowanej dziewczyny nie było uśmiech, raczej wyraz niechęci.
  - Zauważ, że opis pasuje jak ulał. Wymieniono nawet znak szczególny, czyli bliznę na ramieniu.
  - Nie umiem czytać po angielsku.
  - Brednie! Do licha, Paige, skończ z tym idiotycznym udawaniem.
  Chciał chwycić ją za rękę, lecz rzuciła paszport i odwróciła się plecami.
  - Nie! Proszę! My się nie znamy... Proszę, niech mi pan da spokój.
  Zatrzymał się i powstrzymał gniew, widząc, jaka jest rozstrojona. Przechodząc znowu na francuski, powiedział:
  - Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. Musisz jednak przestać kłamać.
  - Nie kłamię.
  W jego oczach ponownie pojawiła się złość. Z trudem zapanował nad sobą.
  - No dobrze. Zatem powiedz mi, kim jesteś.
  - Już mówiłam.
  - Znam jedynie imię i nazwisko, które mi podałaś. Chcę jedynie, żebyś teraz opowiedziała o sobie. Gdzie się urodziłaś. Ile masz lat? Coś o rodzinie, o swojej pracy, o wszystkim.
  - A niby, po co miałabym o Tym mówić?
  - Żeby mnie przekonać, że się mylę.
  - Nie mam obowiązku o niczym cię przekonywać - wybuchnęła. - Sam wymyśliłeś te wszystkie insynuacje. Nie. Niby z takiej racji mam się przed tobą spowiadać?
  - A z takiej, że jeśli tego nie zrobisz, nie odczepię się, nie dam ci spokoju, aż w końcu przyznasz, że jesteś Paige Chandos. 
  Mówił bardzo spokojnie, ale w teonie jego głosu brzmiała pogróżka. Angèlique patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, po czym wzruszyła ramionami.
  - Wspaniale. Mam dwadzieścia trzy lata i pochodzę z Normandii.
  - Naprawdę? A dokładniej?
  - Z Lisieux.
  - Znam je dobrze. Gdzie mieszkasz?
  - Teraz już tam nie mieszkam. Tam się tylko urodziłam.
  - Ale na pewno je znasz. Gdzie mieszkałaś? Niedaleko katedry?
  Zadał pytanie swobodnie, lecz wpatrywał się w nią tak intensywnie, że było to aż podejrzane.
  Pokręciła głową.
  - Nie wiem. Wyprowadziliśmy się stamtąd, kiedy byłam bardzo mała. Chyba... Nic nie pamiętam.
  - Nie wracałaś w swoje rodzinne strony?
  - Nie.
  - O czym myślisz, kiedy mówisz: ,,my'? 
  Ściągnęła brwi.
  - Chyba o rodzinie.
  - Chyba? Nie na pewno?
  - Oczywiście, że na pewno - odparła zirytowana. - O rodzinie, o moich rodzicach.
  - Gdzie oni teraz są? 
  W jej przepięknych oczach pojawił się spłoszony wyraz.
  - Nie żyją. Tak... nie żyją.
  - A inni? Masz jakichś braci, siostry? Ciotki? Wujków?
  Powoli pokręciła głową.
  - Nikogo. Nie mogę sobie przypom...- Urwała, podnosząc wyżej głowę. - Mam tylko Jenana-Louisa. Wychodzę za niego za mąż.
  - Rozumiem. - Czoło Caine'a przecięła głęboka zmarszczka. - Gdzie mieszkasz? Z Jeanem-Louisem?
  - Nie - zaakcentowała wyniośle. - Mam własne lokum.
  Caine rozluźnił się.
  - Chodziłaś do szkoły tutaj, w Paryżu?
  - Tak. - Miał wrażenie, że z ochotą podchwyciła sugestię. - Owszem.
  - Do której? W jakiej dzielnicy?
  - Do różnych. - Zaczęła nerwowo chodzić po pokoju.
  - Podaj nazwy.
  - Nie pamiętam. - Odwróciła się do niego ze złością.
  - Zejdź mi z drogi. Wracam na przyjęcie. 
  Nie odsunął się jednak od drzwi.
  - Musisz pamiętać nazwy szkół, do których chodziłaś.
  - Nie pamiętam! - krzyknęła i znowu przyłożyła rękę do głowy.
  - W porządku. Opowiedz mi w takim razie o swojej pracy. Co robisz?
  Tym razem nie zawahała się.
  - Pracuję w Le Martin Pucheur.
  - Co to jest?
  - Duża restauracja z dansingiem na placu Wiktora Hugo.
  - Jesteś hostessą na dansingach? 
  Wyglądała na zaskoczoną.
  - Nie, kelnerką. To właśnie tam poznałam Jeana-Louisa. Przychodził do nas malować.
  - Rozumiem, jak długo tam pracujesz? 
  Lekko wzruszyła ramionami.
  - Dziesięć... jedenaście miesięcy.
  - A przedtem?
  - Szu...kałam pracy. 
  - Długo?
  - Nie... nie jestem pewna. Kilka tygodni. Po... - Załamał się jej głos.
  - Tak? Po? Po czym?
  - Po chorobie - powiedziała powoli, znowu dotykając głowy.
  - Byłaś chora? - spytał łagodnie, prawie szeptem.
  - Tak. Powiedziano, że przeżyłam wypadek.
  - Kto ci to mówił?
  - W szpitalu.
  - Nie pamiętasz?
  - Nie. Nie pamiętam. - Wyprostowała się nagle, zirytowana. - Powiedziałam Ci wszystko, co chciałeś wiedzieć. A teraz zostaw mnie. I tak popsułeś mi przyjęcie.
  - Jeszcze jedno. - Wyjął z kieszeni wycinek z gazety. - Chciałbym ci to przeczytać.
  Szybkim ruchem odebrała wycinek, rzuciła na niego okiem i natychmiasy mu go zwróciła.
  - To po angielsku. 
  Bez komentarza wyjął gazetę z jej rąk i spojrzał na nią. 
  - W takim razie ci przetłumaczę - powiedział, ale nawet nie spojrzał na tekst. - Jest informacja o naszych zaręcznach. Piszą tutaj, że nasze małżeństwo przypieczętuje trwającą już dwa wieki wspólnotę interesów naszych rodzin. Filmą Caine & Chandos kieruje ostatnio Milo Caine, w prostej linii potomek jednego z jej założycieli. - Zerknął na nią, żeby się upewnić, czy zrozumiała, że chodzi o jego osobę. Na jej twarzy malował się wyraz absolutnego znudzenia, ale jakby mu to najzupełniej odpowiadało, ciągnął dalej: - Połowa majątku należy jednak do rodziny Chandos. Po śmierci George'a Chandosa w 1983 roku jej udziały przeszły w kobiece ręce. Jego córka poślubiła Francuza, lecz małżeństwo zakończyło się rozwodem. W rezultacie właścicielką całości rodzinnych udziałów w firmie została wnuczka, panna Paige Chandos.
  Złożył wycinek i spojrzał na nią wyczekująco, ale Angèlique okazała kompletny brak zainteresowania. Skrzywiła się.
  - Dlaczego mi o tym mówisz? Trochę dziwne jak na zaręczynowe ogłoszenie. Wasze angielskie kroniki towarzyskie w prasie muszą być bardzo nudne.
  - To się ukazało nie w kronice towarzyskiej, ale w dodatku biznesowym.
  Roześmiała się i rzuciła mu ironiczne spojrzenie.
  - A więc tym były twoje zaręczyny, zwykłą umową kontraktową. Ale można to zrozumieć. We Francji w bogatych sferach też się zawiera małżeństwa dla interesu... Nic dziwnego, że tak bardzo ci zależy na odnalezieniu narzeczonej, strasznie cię musi drażnić, że nie masz jeszcze w ręku kontroli nad całą firmą.
  - A więc tak to sobie wyobrażasz... - powiedział, nie spuszczając z niej oczu.
  Leciutko wzruszyła ramionami.
  - To chyba nieważne, co sobie wyobrażam. Jestem dla ciebie nikim.
  - Przeciwnie. Znaczysz dla mnie bardzo wiele. - Jego głos był ciepły, stanowczy.
  - Jak to możliwe, skoro nigdy przedtem mnie nie widziałeś? - spytała kąśliwie.
  Caine, nie zwracając na to uwagi, mówił dalej:
  - Czy to dlatego uciekłaś? Myślałaś, że zależało mi nie na tobie, a na firmie? Bardziej już nie możesz się mylić, Paige. Zależy mi na tobie, i to bardzo.
  Powoli podniosła wzrok i uśmiechnęła się drwiąco.
  - Zawsze mi się wydawało, że Anglicy to zimne ryby. Teraz już wiem dlaczego. 
  Zacisnęła usta.
  - Nie wydaje mi się, żeby kara, którą obmyśliłaś, była współmierna do mojej winy, zwłaszcza że ta wina jest w ogóle wytworem twojej fantazji, Paige.
  Pociemniały jej oczy.
  - Nie nazywaj mnie tak. Tracisz czas. Nie jestem osobą, której szukasz. Mylisz się. Ile razy mam to jeszcze powtórzyć?
  - Wciąż się jeszcze spieracie?! - Do gabinetu wszedł Jean-Louis.
  - Czy czyta pan po angielsku, monsieur Lenèe? - zapytał Caine, a kiedy nie doczekał się odpowiedzi, wręczył malarzowi wycinek.  Przeczytawszy go, Jean-Louis dosłownie zbaraniał.
  - Chce pan powiedzieć, że ta kobieta to Angèlique?
  - Jestem tego pewien.
  - Jeśli to, co on mówi, jest prawdą, to byłabyś bogata, chèrie. Czy ta... - zerknął na wycinek - Paige Chandos jest bogata?
  - Bardzo.
  Przez chwilę nad czymś myślał.
  - Angèlique, czy to możliwe, żebyś była tą kobietą?
  - W żadnym wypadku.
  - Pytałem ją o pochodzenie - przerwał Caine - ale wszysto się jej miesza. Powiedziała, że przeżyła wypadek. Wygląda na to, że niewiele pamięta z tego, co było przedtem.
  - To prawda - przyznał od razu Jean-Louis. - Nigdy mi nie opowiadała o swojej przeszłości, rodzinie. Nie spotkałem też nigdy nikogo, kto by ją znał w okresie sprzed naszego poznania. - Podszedł do Angèlique i tonem perswazji dodał: - Jeśli jesteś tą kobietą, chèrie, to masz wszelkie prawa do swojej własności.
  - Coś ty powiedział? - Jej zielono-bursztynowe oczy zmroził chłód.
  Rozłożył ręce.
  - Masz może rację, on może się mylić, ale...
  - On się myli! - przerwała gwałtownie. 
  Jean-Louis zmaszczył brwi, po czym zwrócił się do Caine'a.
  - Chciałbym porozmawiać z narzeczoną w cztery oczy.
  Anglik zawahał się, ale skinął głową. Kiedy zostali sami, Jean-Louis ujął jej rękę.
  - Zgodziłem się malować portret tej Amerykanki. Jutro mam jechać do zamku niedaleko Montpellier, gdzie się zatrzymała. Zajmie mi to przynajmniej trzy tygodnie, a może i dłużej, a nie mogę zabrać cię ze sobą.
  - Więc?
  - Angèlique... Może być tak, że nie jesteś kobietą, której poszukuje ten Anglik, a zatem OK, nic nie stracisz. Nigdy jednak nie chciałaś rozmawiać o swoim dzieciństwie, o czasach sprzed przyjazdu do Paryża. Pytałem Cię o te sprawy często, ale niczego mi nigdy nie opowiedziałaś. Tylko tyle, że przeżyłaś wypadek. Może więc jesteś jednak tą Angielką... Wygląda na to, że Caine jest tego pewien, ale jeśli nawet się myli, to co za problem wziąć fortunę, jaką ci proponuje?
  - Nie zależy mi na pieniądzach. Nie chcę być bogata. Chcę jedynie być twoją żoną, modelką.
  - I oczywiście będziesz. Ale lepiej być bogatym niż biednym. Pomyśl, co moglibyśmy zdziałać z taką forsą. Spłacilibyśmy pożyczkę galerii. Mógłbym wystawiać obrazy, gdzie by mi się podobało. Mógłbym przez cały czas malować to, co by mi się podobało. Mógłbym przez cały czas malować to, co bym chciał, a nie na zamówienie. Mógłbym też...
  - A ja - odpowiedziała kwaśno, patrząc lodowatym wzrokiem - mogłabym nosić stroje od Armaniego, chodzić na przyjęcia i przez cały dzień nic tylko pić szampana. Mógłbyś mieć willę na tahiti i mieszkanie w Nowym Jorku. Mółbyś podróżować i spotykać się z tymi wszystkimi pięknymi i bogatymi ludźmi, których tak uwielbiasz.
  - I co w tym złego? Wielki talent wymaga oprawy. Powinno cię cieszyć, że dzięki tobie będę prawdziwie wolnym artystą. 
  - Miałabym się cieszyć? - zadrwiła. - Z czego? Że rozmieniasz się na dobre tylko dlatego, że utrzymuje cię kobieta? 
  Ze śmiechem przygarnął ją do siebie.
  - Oj, chèrie... jesteś chyba zazdrosna. Myślisz, że gdybyś była bogata, flirtowałbym z innymi. Przecież doskonale wiesz, że od kiedy cię poznałem, nikt dla mnie nie istnieje. To była miłość od pierwszego wejrzenia... Jestem twój, niewolnik, usuwam pył spod twoich pięknych stópek. - Pocałował ją w szyję, w kąciki ust, oczy. - Wiesz, że cię uwielbiam, że oddałbym za ciebie życie... Nienawidzę tej Amerykanki za to, że skazuje nas na rozłąkę, ale muszę... muszę to zrobić. Gdybyśmy mieli pieniądze, nie musielibyśmy się nigdy rozstawać.
  Angèlique zamknęła oczy i słuchała kwiecistych komplementów, porównując je ze spokojnym wyznaniem Anglika: ,,Zależy mi na tobie, i to bardzo".
  - Żeby być wielkim malarzem, trzeba ciężko pracować - rzuciła mu prosto w twarz.
  - A czy nie harowałem przez ostatnie dziesięć lat? - zawołał żarliwie.
  - Owszem, i w końcu przyszła sława. Zasłużona. Nie potrzeba ci niczyjego majątku. Potrafisz zdobyć wszystko sam. To chyba bardziej satysfakcjunujące?
  - Na prawdziwą wolność przyjdzie pracować jeszcze co najmniej pięć lat, może więcej. Gdybyś zdobyła pieniądze tej kobiety, miałbym ją już teraz. Czy jesteś aż taką egoistką, żeby mi to odebrać, żeby odebrać światu taki talent?
  - Było mi dobrze tak, jak jest - powiedziała gorzko.
  - Z pieniędzmi będzie jeszcze lepiej.
  - Nie. Pieniądze nie niosą szczęścia, tylko problemy. Nie, Jean-Louis, nie chcę.
  On jednak miał już w oczach wizję różowej przyszłości i nie chciał się z nią rozstać.
  - Gdybyś mnie kochała, wzięłabyś się za tego Caine'a i spróbowała zdobyć pieniądze.
  - Czy ja cię dobrze rozumiem? Chcesz, żebym przejęła majątek, chociaż wiem, że nie jestem osobą, za którą on mnie bierze?
  - Czemu nie? - Zrobił niecierpliwy gest ręką. - Jeśli tak mu zależy na pozbyciu się fortuny, to dlaczego jej nie wziąć? 
  Angèlique popatrzyła na niego lodowato.
  - Wiesz co? Jesteś taki sam jak inni. Myślałam, że różnisz się od wszystkich zasadniczo. Że liczą się dla ciebie wartości, przynajmniej jeśli chodzi o sztukę, ale tak widać nie jest.
  - Mówisz głupstwa, Angèlique - zniecierpliwił się. - Potrzebuję tych pieniędzy właśnie dlatego, ze chcę poświęcić życie sztuce. Czy ty tego nie rozumiesz?
  Nie odpowiedziała, trzymając jego wzrok na uwięzi. W pewnej chwili spuścił oczy, odwrócił się do drzwi i otwierając je, zawołał :
  - Panie Caine... 
  Anglik natychmiast wszedł do pokoju.
  - Słucham...
  - Podjęliśmy decyzję. Angèlique mówi, że nie pamięta niczego sprzed wypadku, być może jest więc osobą, której pan szuka.
  Caine przyglądał się im przez moment.
  - Musiałaby wrócić ze mną do Anglii.
  - Dobrze.
  - Chcesz tego? - Caine zwrócił się wyłącznie do Angèlique.
  Zawahała się, ale skinęła głową.
  - Tak.
  - Kiedy zobaczysz, jak dawniej wyglądało twoje życie, może zechcesz do niego wrócić - powiedział ostrożnie.
  Zapłonęły jej oczy.
  - To znaczy do roli twojej narzeczonej? To chciałeś powiedzieć?
  Jean-Louis roześmiał się.
  - Jak tylko sprawa się wyjaśni, Angèlique wróci do Francji, do mnie. - Objął ją i pochylił się, by poufalen wtulić twarz w jej szyję. Usztywniła się, ale nie odsunęła.
  Wyraz twarzy Caine'a nie zmienił się.
  - No cóż - powiedział - skoro tak pan sądzi... W razie gdyby jednak zdecydowała się zostać, nie będzie pan, oczywiście, oponował. Zwróci pan Paige wolność.
  - Paige - malarz uśmiechnął się chłodno - może robić, co chce, ale zapewniam pana, że Angèlique będzie spieszno do mnie.
  Było to jawne wyzwanie, rękawica zostawiła rzucowa. Caine przyjął je spokojnie.
  - Pożyjemy, zobaczymy. - Zwrócił się do Angèlique. - Gdzie mieszkasz?
  Podała mu adres. Nawet go nie zanotował.
  - Przyjadę po ciebie jutro rano o dziesiątej. Proszę cię, przygotuj się do wyjazdu do Anglii.
  Pożegnał się którkim skinieniem głowy i wyszedł, a wtedy Jean-Louis przyciągnął dziewczynę do siebie i uścisnął ją z całych sił.
  - Będziemy bogaci, kochanie. A przed nami noc!
  Angèlique zebrała wszystkie siły i uderzyła go pięścią w brzuch. Jęknął głośno, a kiedy usłyszał to, co miała zaraz powiedzieć, poczuł, że opuszczają go siły.
  - Chyba zwariowałeś, jeśli myślisz, że po czymś takim pójdę z tobą do łóżka! - Po chwili również ona wymaszerowała z pokoju. 






  Następnego ranka długie, lśniące auto z brytyjskimi tablicami rejestracyjnymi podjechało pod jej dom dokładnie o dziesiątej, zajmując dwa miejsc do parkowania przy wąskiej uliczce. Kiedy Milo Caine nacisnął dzwonek, specjalnie przetrzymała go jak najdłużej. Miała nadzieję, że straż miejska, przyłapie go na niewłaściwym parkowaniu. Po trzecim dzwonku musiała jednak otworzyć. Spojrzał na nią niewesoło, ale jej opieszałość pozostawił bez komentarza.
  - Jesteś gotowa?
  Niechętnie kiwnęła głową.
  - Zabierasz tylko jedną walizkę?
  - Tak. Nie wyjeżdżam na długo - odpowiedziała zimnym tonem.
  Prowadził samochód sam; podświadomie oczekiwała, że będzie miał szofera.
  - Zdejmiesz może płaszcz? - zapytał, otwierając przed nią drzwiczki.
  - Chętnie.
  Zrzuciła z ramion płaszcz do połowy łydki, i podała mu go. Pod spotem miała obcisłą bluzeczkę uwydatniającą długie, opalone nogi bez pończoch. Przebiegł po niej wzrokiem i chociaż w wyrazie jego twarzy nic się nie zmieniło, odczuwała dezaprobatę. Odpowiedziała prowokacyjnym spojrzeniem i siadając, celowo założyla nogę na nogę. Mini podniosło się jeszcze wyżej, odsłaniając jeszcze bardziej zmysłowe zakątki. Caine prawie się skrzywił, ale nie mówiąc nic, zatrzasnął drzwiczki, obszedł samochód i usiadł za kierownicą.
  Angèlique roześmiała się.
  - Masz taką surową minę, Angliku. Nie podobają ci się moje nogi?
  - Przedtem nigdy się tak nie ubierałaś - powiedział wymijająco.
  - Jeszcze nie jest za późno - zaznaczyła drwiąco. - Jeśli tak bardzo mnie nie akceptujesz, daj sobie spokój ze swoimi zwariowanymi pomysłami. Zapomnij o mnie i szukaj sobie nadal tej, co od ciebie uciekła.
  O tym, że ukłuła go w samo serce, świadczyło wyłącznie lekkie ściągnięcie rysów. Odpowiedział natomiast bez emocji.
  - Nie mam powodów, żeby szukać, przeciwnie - jestem pewien, że już znalazłem, a skoro tak, nie wypuszczę.
  Ziewnęła teatralnie.
  - Jesteś zmęczona?
  - Och, bardzo. - Zernęła na niego z ukosa. - Całą noc żegnaliśmy się z Jeanem-Louisem, więc to chyba naturalne... - Roześmiała się ironicznie, zauważając, że nagle spięła mu się twarz.
  Na ulicach Paryża ruch był ogromny i wymagał od kierowcy skupienia, toteż nie rozmawiali aż do parkingu przy stacji Le Shuttle, gdzie zostawili samochód. Potem wsiedli do pociągu TGV, który z ogromną szybkością przemierzał Francję. Pociąg był pustawy i jedyni podróżni, którzy towarzyszyli im w drodze, siedzieli w końcu wagonu, nie mogąc ich słyszeć.
  - Mówiłaś,że przeżyłaś wypadek - zagadnął. - Jaki?
  -Nie pamiętam. - Spochmurniała nagle. - Wiem tylko to, co mi powiedziano.
  - A co ci powiedziano?
  - Że - zawahała się - jechałam autobusem. Była burza. nastąpiło czołowe zderzenie z kontenerowcem. Większość pasażerów uratowano, ale autobus stanął w ogniu. Dwoje ludzi straciło życie... Tyle mi powiedzieli, kiedy obudziłam się w szpitalu.
  - Byłaś ciężko ranna?
  - Nie. Miałam tylko posiniaczone ramię i ogromnego guza na głowie.
  - Skąd wiedzieli, jak się nazywasz?
  - Znaleźli w kieszeni kartkę z napisem; Angèlique Castet. Urodzona w Lisieux tego a tego dnia.
  - Nic więcej tam nie było?
  - Kilka liczb czy numerów, których znaczenia nie rozumiałam.
  - Masz jeszcze tę kartkę?
  - Może. Gdzieś...
  - Nie wzięłaś jej ze sobą?
  - Nie. Po co?
  Pochylił się do przodu, gdyż siedzieli naprzeciwko siebie, i patrząc na nią z wielką uwagą, zapytał:
  - Czy przypominasz sobie cokolwiek sprzed wypadku? 
  W jej oczach pojawiło się zakłopotanie.
  - Czasami we śnie widzę miejsca, które wydają mi się znajome, a rano budzę się i... puff... nie ma.
  - Nigdy ludzie?
  - Nie, Angliku - powiedziała z jawną drwiną. - Ty nigdy mi się nie śniłeś.
  Nie wyglądał na urażonego, przeciwnie uśmiechnął się dość bezczelnie.
  - Na to będzie jeszcze czas.
  Nie uśmiechnęła się, odczekał więc chwilę i powiedział:
  - W najbliższym czasie będziemy się stale widywać. Wiem, że jesteś na mnie zła, ale czy nie moglibyśmy być dla siebie uprzejmi?
  - Ty jesteś uprzejmy.
  - No więc dobrze - uśmiechnął się znowu. - Cz ty potrafisz być uprzejma dla mnie?
  - To znaczy?
  - Zacznij od zwracania się do mnie po imieniu, a nie per ,,Angliku".
  - Dobrze, monsieur Caine.
  - Milo - przypomniał.
  - Nie bardzo podoba mi się to imię.
  - Mnie też, ale zdążyłem się przyzwyczaić, a mamę zmartwiłoby, gdybym próbował je zmienić.
  - Masz matkę?
  - Większość ludzi ma.
  - Czyżby?
  Widząc jej nagle ściągniętą twarz, wziął ją za rękę.
  - Przepraszam. Czy chcesz, żebym ci opowiedział o twojej rodzinie? Masz ją, Paige.
  A zatem był przekonany o tym, że jest jego dziewczyną, i chyba sadził, że straciła pamięć.
  - Czy zamierzasz już zawsze tak na mnie mówić? - spytała z westchnieniem.
  - To twoje imię.
  - I chcesz, żebym była wobec ciebie uprzejma i mówiła ci po imieniu.
  - Owszem.
  Nagle ogarnęła ją złość.
  - A niby dlaczego miałabym być uprzejma dla kogoś, kto przewraca mi życie do góry nogami, psuje zaręczyny i odrywa mnie od narzeczonego? Coś ci odbiło, jeśli myślisz, że...
  - To nie tak. Ja zwracam ci dawne życie, przeszłość. Masz do tego prawo. Jeśli nawet zdecydujesz się je odrzucić, to przynajmniej na zasadzie wyboru.
  Zaskoczona tymi słowami, patrzyła na niego przez długą chwilę, nim uświadomiła sobie, że w zapamiętaniu przeszedł na angielski. Uzmysłowił to sobie w tym samym momencie i aż wstrzymał oddech.
  - Zrozumiałaś, prawda? Prawda?
  Nie odpowiedziała wprost, lecz czyściutko po angielsku zapytała:
  - Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
  - Dzięki portretowi. Zobaczyłem reprodukcję w magazynie sztuki, który prenumeruję. Podano tam nawet, kiedy i gdzie odbędą się twoje zaręczyny. - Usiadł głębiej i utwkił wzrok w jej twarzy. - Twoje oczy rozpoznałbym wszędzie.

czwartek, 24 marca 2011

Powitanie, pierwszy rozdział.

I've gone for too long, living like I'm not alive.


                                                          Jej portret.




Na przyjęcie z okazji swoich zaręczyn Jean-Louis wynajął restaurację ,,Jules Verne" w wieży Eiffla. Nigdy w życiu nie miałby tylu gości, gdyby nie to, że niemal z dnia na dzień stał się sławny i wielu z nich przyszło po prostu obejrzeć wystawiony obraz. Była to jego najznakomitsza praca - krytycy sztuki w całej Francji piali z zachwytu. Nagle stał się modny. Ze wszystkich stron sypały się prośby o spotkanie i zamówienia na portret, zwłaszcza od kobiet.
  Pławiąc się w blasku nagłej sławy, sprosił dziś całą śmietankę i artystyczny światek Paryża. Wszystkich naturalnie intrygowało to, że zamierzał się żenić z modelką, bo - jak wiadomo - malarze na ogół nie żenią się z kobietami, które im pozują. Związek trwa dopóty, dopóki nowa twarz i nowe ciało nie rozpalą wyobraźni artysty.
  Przed portretem, zawieszonym na poczesnym miejscu, kłębił się wernisażowy tłumek. Pienił się szampan w kieliszkach, pod sufit bił gwar salonowych ochów i achów. Wielu szukało wzrokiem Angèlique, by porównać malarskie wyobrażenie z jej osobą. Nachalne spojrzenia i rozmowy, w których traktowano ją prawie jak przedmiot, żenowały ją, ale szybko przestała się tym przejmować.
  - Bez wiątpienia - entuzjazmowała się głośno jakaś egzaltowana, wyfiołkowana piękność. - Szalał za nią, kiedy to malował. To widać. To aż krzyczy! Niesłychanie zmysłowe...
 I znowu pobiegły do niej spojrzenia, domyślne i wszystkowiedzące. To był paryż. Malarza i jego modelkę łączyło łóżko. Nic w tym nadzwyczajnego - przeciwnie, dziwne, gdyby było inaczej albo gdy - tak jak teraz - finałem romansu miało się stać małżeństwo.
  Angèlique potrząsnęła lekko długimi złotawymi włosami, odwróciła się plecami do zebranych przed portretem i podeszła do głośnego, wesołego kręgu, który otaczał Jeana-Louisa. Goście rozstąpili się, a wtedy podniósł jej dłoń do ust. Czuł się, była tego świadoma, jak w raju. Długo czekał na to uznanie, ale wreszcie przyszło! Nie był już, jak przez lata, bliski wielkości i sławy. Był naprawdę wielki i naprawdę sławny. Mógł przebierać w tematach i modelach, obrazy miały szanse osiągnąć wysokie ceny i wreszcie spełniało się jego marzenie o miejscu na Parnasie. Musiał jedynie mądrze zagospodarować swój błyskotliwy sukces. Już przyjął kilka zamówień.
  Objął ją w talii i przyciągnął do swojego boku.
  - Jesteś szczęśliwa, chèrie.?
  - O tak. Jest wspaniale. - Mówiła płynnie po francusku z leciutkim obcym, trudnym do określenia akcentem.
  - Czy pracujesz już nad kolejnym portretem mademoiselle Castet? - zapytał ktoś.
    ,,Madamemoiselle". Zabawne, myślała Angèlique. Goście odnosili się do niej z szacunkiem, ponieważ była narzeczoną Jeana-Luisa. W przeciwnym razie nazywano by ją zwyczajnie - modelką.
  - Naturalnie. - Zaborczo otoczył ją ramionami. - Jak mógłbym jej nie malować? Jest niesłychana, jedyna... A oczy - nie znajdę słów. Nie jestem w stanie oddać ich piękna, chyba nigdy nie będę potrafił...
  Wszyscy gremialnie zaczęli go zapewniać, że zrobił to po mistrzowsku i rzeczywiście tak było. Namalował jej oczy z wytrawnym talentem, oddając cały ich blask i promienność z taką siłą, że mogło się wydawać, iż rozpala je wewnętrzne światło. Bo właśnie oczy Angèlique były tym czymś, co kazało mu zwrócić na nią uwagę - ich świetlistość i przepiękny zielono-bursztynowy kolor. Nie godziła się jednak pozować, przewidując, że znajdzie się w sytuacji takiej jak dziś, i uległa dopiero po długich i żarliwych namowach. Oparła się natomiast jego łóżkowym propozycjom, aż w końcu był tym prawie tak samo sflustrowany, jak niemożliwością jej portretowania. Prawie, ale nie dokładnie tak samo. Dla Jeana-Louisa malowanie było najważniejsze. Nigdy tego oczywiście nie powiedział, ale w tej sprawie nie miała złudzeń.
  Jean-Louis Lenèe był artystą swojego czasu. Obraz namalowany był nowocześnie, ale oddawał podobieństwo mimo bogactwa koloru i symbolicznego tła za wnoszących się wzgórz i wciętych doli, które przy bliższym oglądzie okazywały się zmysłowymi wyobrażeniami kobiet. Postać Angèlique, niesłychanie piękną, spowijała prowokacyjnie biała, zwiewna szata, która teleż odsłaniała, co skrywała, dając pole wyobraźni widzowi. Uwagę przykuwały jednak głównie oczy - tajemnicze, kuszące, świetliste, pełne życia i śmiechu.
  Angèlique uśmiechnęła się lekko. Tamta kobieta powiedziała, że w obrazie czuje się zmysły. Tak, to prawda, tyle że Jean-Louis zamknął w nim nie tylko pożądanie, ale i udręki niespełnienia. Malował ją z wyobraźni, ponieważ nigdy nie widział jej nagiej. Może właśnie dlatego portret przemawiał z taką siłą, a element prowokacji był w nim tak mocny. Czuło się erotyzm ujęcia, a zarazem pewne zawoalowanie namiętności uruchomiło wyobraźnię i pozwalało na długo zatopić się w obrazie.
  Na platformę wjechała winda. Drzwi rozsunęły się głośno i kilka osób, rozmawiając, podeszło do wejścia i okazało zaproszenia. Gromalnie popodziwiało płótno, po czym poszły szukać Jeana-Louisa.
  - Wygląda na to, że zapomniałem zaproszenia...
  Do uszu Angèlique dobiegł głos mężczyzny. Mówił dobrze po francuzku z angielskim akcentem. Urwał i domyśliła się, że daje bramkarzom w łapę. Jeszcze jeden bez karty wstępu, pomyślała. Takich osób było tu już co najmniej kilkanaście. Odeszła szybko od wejścia, wbiegła lekko po schodkach i zgubiła się w tłumie.
  Gościom udostępniono obfity bufet. Sprezentował go właściwiel galerii, w której Jean-Louis obiecał w najbliższym czasie wystawiać swoje obrazy. Polało się wino i szampan. Zrobiło się jeszcze głośniej, w gorącej atmosferze nastroje ożywiły się. Sciany okrągłej sali restauracyjnej były przeszklone od podłogi po sufit, toteż wystarczyło wyjrzeć poprzez stalowe dźwigary wieży, by mieć przed oczami rozciągający się w dole Paryż. Słońce chyliło się ku zachodowi, podkreślając sylwetki okolicznych budynków, czarne na tle czerwonawej poświaty. Powoli wszędzie zapalały się światła, punkciki w mroku. Miasto o zmierzchu stawało się romantyczne. Z drinkiem w dłoni Angèlique przystanęła w cieniu rzucanym przez jedną z metalowych spoin łączących okna i obserwowała tłum. Kiedy tylko wyczerpało się jedzenie i alkohol, doborowi goście zaczęli się wymykać, by zdążyć jeszcze gdzie indziej. Jedynie przyjaciele-artyści, paryska bohema, mieli zostać do końca, a potem pójść całą gromadą do jakiegoś klubu, powiedzmy do ,,Au Lapin Agile" na Montmartrze, i pić aż do rana. Sam Jean-Louis miał jednak na tę noc własne plany.
  Do Angèlique raz po raz ktoś podchodził próbując wciągnąć ją do towarzystwa, lecz rezygnował, widząc, że nie ma na to ochoty. Gdy jednak na środek sali wjechał ogromny tort, zaczął się za nią rozglądać Jean-Louis.
  - Angèelique...Angèlique! Gdzie jesteś.?
  Poruszyła się niechętnie, lecz zaraz gorliwcy wyklaskali ją, wołając, że jest, że już idzie. Tłum rozstąpił się przed nią. Migały rozmaite twarze. Pewne osoby znała - brodatych artystów, wymalowane modelki, wyfraczowanych mężczyzn prowadzących salony sztuki i galerie - ale większość była jej obca. Wszyscy jednak uśmiechali się, żartowali, popychając ją lekko w strnę Jeana-Lousisa i olbrzymiego tortu w kształcie malarskiej palety, na środek, gdzie mogli ich sobie pooglądać razem.
  Właściciel galerii, sponsor przyjęcia, wystąpił naprzód i wygłosił mowę, gratulując Jeanowi-Louisowi sukcesu, wróżąc dalsze i obiecując ze swojej strony wsparcie. Mowa była długa, lecz zebrani słuchali jej życzliwie i klaskali głośno przy byle okazji. Dopiero na samym końcu marszand jakby przypomniał sobie o tym, że to przyjęcie różnież ma charakter zaręczynowy. Pogratulowali malarzowi urody narzeczonej i życzyli im samego szczęścia. Ktoś włożył do ręki Jeana-Louisa nóż i rozległy się okrzyki, żeby coś powiedział.Uczynił to z radością. Jego mowa była nieco frywolna, i kiedy spojrzał narzeczonej głęboko w oczy, przyjaciele zareagowali wesołymi docinkami. Miał już wbić nóż w ciasto, gdy nagle ktoś zawołał:
  - Chwileczkę!
  Zabrzmiało to ostro, apodyktycznie, bez nutki żartu. Angèlique rozpoznała od razu - był to głos mężczyzny bez karty wstępu, który mówił z angielskim akcentem.
  Nagle zrobiło się cicho. Kiedy nieznajomy, dobrze zbudowany mężczyzna przebił się przez tłum i stanął naprzeciwko Angèlique i Jeana-Lousisa, goście wstrzymali oddechy. Mężczyzna patrzył na Angèlique, jakby na coś czekał, lecz w spojrzeniu, jakim mu odpowiedziała, nie było nic prócz czystej ciekawości. Zmarszczył brwi, po czym przeniósł wzrok na malarza.
  - Przykro mi - powiedział - ale ta kobieta jest oszustką. Jean-Louis parsknął śmiechem.
  - Ależ... O czym pan mówi? Angèlique jest moją narzeczoną. Mamy się pobrać.
  - W takim razie będą z tym problemy. - Nieznajomy ponownie spojrzał na Angèlique. - Bo widzi pan, ona już jest zaręczona... ze mną.